Ciemny szałas szamanki wypełniał dym. Ale on nie dusił. Nim się oddychało lepiej. Głębiej...
Stara, skulona postać kobiety wyrażała najgłębsze skupienie.
-Widzę... widzę...-wyszeptała.
-Co? Co tam widzisz?
-Widzę zbliżającą się miłość... widzę splecione lilie...
Wywróciłam oczami i ciężko westchnęłam. Ona znów o małżeństwie. Dwie splecione lilie symbolizowały u nas małżeństwo.
-Z całym szacunkiem, Kelehe, o pani, wysłanniczko duchów, ale ja pytałam o wynik naszych tego tygodniowych łowów.
-Zatem ci go przedstawiam.-powiedziała poważnie-Młodość przemija, moja droga Abisimti. Jesteś młoda i piękna, masz wielu adoratorów. A z tego co widzę, zamierzasz spędzić życie jak ja, nie zaznawszy miłości.
-Wszyscy cię kochają, Kelehe.-zaprotestowałam, na co staruszka uśmiechnęła się smutno.
-Taak... wszyscy. Kiedy kochają cię wszyscy, miłość jednego jest maleńka. Można mówić o miłości do mnie, kiedy jesteście razem. Ty sama, Abisimti, możesz mnie najwyżej lubić bardziej niż resztę.
Zamilkłam.
-Kelehe, mnie nie zadowala perspektywa spędzenia reszty życia w szałasie, choćby mój małżonek mnie kochał i choćbym miała wspaniałe, nie dostarczające powodów do zmartwień dzieci. Tęskniłabym za wolnością, lasem, moim łukiem. Ja...
-Ciii, dziecko. Zrozumiesz za chwilę, Trzy, dwie, jedną...
-ABISIMTI!-do szałasu wpadł wojownik-Wybacz, o Kelehe, ale Abisimti jest nam potrzebna.
-Co się stało, Etamuzu?
-W lesie jest jakiś obcy!
-Sam?
-Jak palec.
-Uzbrojony?
-Ma maczetę.
-Do widzenia, Kelehe.
Wybiegłam z szałasu szmanki, po drodze chwyciłam łuk i dmuchawkę.
-Etamuzu, Entemena, Lugal, Sentna. Idziecie ze mną!-krzyknęłam i wbiegłam w las, a za mną wywołani wojownicy.
-Prowadź, Etamuzu.-poleciłam po cichu. Etamuzu wyprzedził mnie i bezszelestnie pobiegł przodem. Poszłam bezpośrednio za nim. Po chwili drogi Etamuzu się zatrzymał.
-To on, Abisimti.
W miejscu wolnym od drzew siedział mężczyzna, właściwie chłopak. Pił wodę z bukłaka, siedział na ściętym pniu. Mężczyźni mieli dmuchawki gotowe do strzału.
-Czekajcie.-szepnęłam i sama włożyłam do dmuchawki strzałkę umoczoną w wywarze usypiającym.-Zobaczymy, co on tu robi.
Dmuchnęłam w broń. Zatruta igiełka trafiła dokładnie w jego szyję. Wytrzeszczył oczy i padł na ziemię. Bukłak upadł, a z niego wylała się ciecz w kolorze krwi.
-Elere, kahte.-wydałam polecenie-bierzcie go, szybko.
~~*~~
Obcy siedział przywiązany do słupa pośrodku wioski.
-Pożałujecie tego. To napaść i porwanie, a lasy te należą do mego ojca.
Wszyscy wojownicy wybuchli śmiechem.
-Las nie jest NICZYJĄ własnością.-powiedziałam wyraźnie i dobitnie.-Można być najwyżej własnością lasu.
Zadowolony szmer wśród mężczyzn.
-Nie będę tolerował tej bezczelności. I to ze strony kobiety.
To była kwestia ułamków sekund. Najpierw przerażone twarze wojowników, zdziwienie przybysza, że na jego wypowiedź tak zareagowali. Wreszcie ja i sztylet. Moja twarz znalazła się bardzo, bardzo blisko twarzy przybysza.
-Uważasz się za kogoś lepszego? Kogoś wyższego i ważniejszego?-wycedziłam cicho, jak żmija sycząca wściekle, że ktoś podniósł kamień, pod którym się ukrywała.
-Tutaj rządzi las. I ci, którzy są silniejsi. Jeśli uważasz, że kobieta to niższy gatunek, stańmy to walki.
Mężczyźni przerazili się jeszcze bardziej. Sztyletem przecięłam jego więzy, a on z ulgą potarł nadgarstki. Szamanka przyglądała się temu z ciekawością.
-Ej, ty!-zwróciłam się do pierwszego wojownika.-Łap!
Rzuciłam mu sztylet, a on złapał go doskonale za rękojeść.
-Będą równe szanse. Chociaż, skoro tak, może powinniście jemu dać ten sztylet.
-Nie uderzę kobiety.-powiedział, ale bez przekonania. Wiedział, że nie ma innego wyjścia.
Zaśmiali się. Kelehe dała znak, że walka się zaczęła. Stałam spokojnie, rozluźniona i wyprostowana. Znałam wynik. Mężczyzna musiał przeżywać burzę hormonów, bo mój spokój doprowadził go do szału. Rzucił się w moją stronę z pięściami. Odparowałam cios i wykręciłam mu rękę za nadgarstek. Kopnęłam go w plecy. Miałam zamiar trochę niżej, ale postanowiłam oszczędzić mu hańby. Miał tylko zrozumieć, że kobieta nie jest słaba.
Mężczyzna upadł w pył.
-Abisimti wygrała!-oznajmiła Kelehe. Spojrzałam na niego z satysfakcją i wyciągnęłam do niego rękę. Odtrącił ją, a ja mu się nie dziwiłam. Tak samo reagowali inni, z którymi się zmierzyłam.
-Nie gniewaj się na mnie. To miała być tylko nauczka. Poza tym, na pewno mi dałeś fory.-szepnęłam mu koło ucha. Odwróciłam się, rzuciłam mu jeszcze powłóczyste spojrzenie przez ramię i odeszłam do swojego szałasu.
Aerenie? Proszę tylko o w miarę długą i ciekawą odpowiedź, bo męczyłam się nad tym opowiadaniem z godzinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz