muza

sobota, 6 września 2014

Od Sireel - C.D. Florence

Słuchałam Florence z coraz większym zdziwieniem. Choć od zawsze mówiono mi, że lepiej nie zadzierać z Dzikimi bo są nieprzewidywalni, teraz nie mogłam dopuścić tego do świadomości. Zaledwie chwilę temu jedna z tych "krwiożerczych bestii" była na wyciągnięcie ręki, a nic się nie stało. Może jednak stało, oczy dzikiego były bardziej ludzkie niż kiedykolwiek mogłabym je sobie wyobrazić.
W tamtej chwile wszystkie teorie i opowieści na ich temat stały się dla mnie zupełnie obce, tak jakby ich nie było. Uważałam to za kłamstwo, jednak nie potrafiłam wytłumaczyć czemu. Zupełnie jakby instynkt kazał mi tak myśleć, a ja nie widziałam powodu do oporu.
I choć wiedziałam, że Florence musi uspokoić lud, nie mogłam tego słuchać. Poczekałam, aż księżniczka skończy przemawiać i nie będzie w centrum uwagi co chyba jest niemożliwe.
- Czas goni ma pani. Nie lękaj się o swojego ojca, duchy naszych przodków na pewno nad nim czuwają - powiedziałam i pokłoniłam się jak to zwykle robią mężczyźni.
Wskoczyłam na konia i ruszyłam na północ. Przez chwilę zastanawiałam się jak powstrzymać króla przez zabiciem Dzikich, ale wiedziałam, że musze to zrobić.
Mijaliśmy lasy i bagna, niekiedy pojawiały się niewielkie osady czy pojedyncze chaty. Naturalne chaszcze i brak ludzi może świadczyć tylko o jednym - jestem blisko terytorium Dzikich.
Gdy tylko łeb konia wychyla się zza rogu gęstego gaju, w naszą stronę leci kilka strzał. Odruchowo wyciągam miecz i ciągnę Percherona w drugą stronę. Strzały odbijają się od metalu lub przelatują obok, ale to dopiero początek. Bitwę przysłała kurz wzniecany przez biegnące konie, nie widać nic. Dopiero gdy piach opada sytuacja ukazuje się w całej swojej beznadziejności. Król porwał się z małą grupką rycerzy na co najmniej dwa razy taką grupę Dzikich. Dwóch rycerzy leżało martwych kilka metrów dalej, a kolejni obrywali strzałami, odpierając coraz to nowe zastępy Dzikich. Na naprzemiennie słyszałam krzyki króla i wodza dzikich. Wśród kakofonii dźwięków tylko jedno było pewne - żadna strona nie chce odpuścić.
Popędzam ogiera i bokami docieram do króla.
- Panie, wycofaj się. Dzicy wtargnęli do Raven Rock, księżniczka jest zagrożona - kłamałam by skłonić go do powrotu. Na wzmiankę o córce zawahał się czy walczyć dalej. - Panie to naprawdę może poczekać, lepiej wracaj.
Król spojrzał na pole walki, Dzicy pokonali kolejnego z rycerzy.
- Ja ich zatrzymam panie, choćby za cenę życia. Księżniczka na ciebie czeka panie. - powtarzałam. Król po długich chwilach wahania postanowił zawrócić pozostałych przy życiu rycerzy.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że jeśli oni mnie nie zabiją, to stracę głowę za okłamanie władcy. Tak czy tak, byłam przygotowana na śmierć.
Ściągnęłam wodze i podjechałam bliżej wodza, przedzierając się przez las strzał i grupkę zirytowanych Dzikich. Teraz nadszedł czas, bym sprawdziła plotki o swoim pochodzeniu.

(Florence? Co słychać w Raven Rock?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz