-Przemyślałaś wszystko?-spytałem z czułością. Kiwnęła niemrawo głową. Barzo pobladła, oczy miała podkrążone.-Czy wszystko w porządku? Fallon? Fallon!
Podbiegłem w ostatniej chwili i ją złapałem.
-To...nic. Normalne, kiedy jest się przy nadziei.
-Nie zazdroszczę kobietom.-odrzekłem i położyłem ją na łóżku.
-Odpocznij. Ja pojadę do wioski kupić trochę materiału.
-Dobrze. Wracaj szybko.
Fallon? Weny tyle, że aż wcale
muza
niedziela, 21 września 2014
od Clary CD Kasandra
-Masz na myśli walca?-zapytałam rozbawiona.
-Chyba tak to się nazywało, ale się nie znam.-przyznał.
-A umiesz to tańczyć?-brnęłam dalej.
-Teorię znam.
-Pokaż!-zażądałam krótko. Czasem tak miałam-pomimo mych oczywistych zalet i skromności, czasem budziła się we mnie najprawdziwsza lady, żądająca tego, co chce tu i teraz. Na codzień jednak jestem grzeczna i niewymagająca.
-Ech... niech będzie.
Położył mi dłonie na ramionach. Zaśmiałam się wesoło.
-Na talii mi połóż mi ręce. Na talii, to są żebra, głupcze! O, teraz dobrze. Daj mi lewą rękę. Zegnij ją w łokciu. Ale nie tak! Delikatnie ma być zgięta. Właśnie w ten sposób. A teraz... prawa noga do przodu, lewa do przodu, do góry. Prawa, lewa, góra... raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy.
Tańczyliśmy pod zamarzniętą wierzbą. Zaczął padać śnieg, ale my wciąż tańczyliśmy do niesłyszalnj muzyki. Rytm nadawały nasze serca, bijące w tamtej chwili jednakowo. Od czasu do czasu potrącaliśmy gałązki, które dzwoniły lodem.
Zatrzymaliśmy się, patrząc swoje oczy. Kasander splótł swoje palce z moimi, a ja nieśmiało opuściłam wzrok, przykrywając oczy rzęsami. Mężczyzna wyzwolił jedną ze swoich rąk i delikatnie, za podbródek uniósł moją twarz. Byłam zmuszona-właściwie przekierowana w tamtym kierunku-do spojrzenia mu w oczy. Moje serce przyspieszyło, a ja wiedziałam, że jego też. Nasze wargi się do siebie zbliżyły. Zamknęłam oczy, aby w pełni oddać się chwili. Wszystkie zmysły przestały działać, chciałam, by ta chwila się nie kończyła, byśmy już na wieki stali tam, pod wierzbą bardzo blisko siebie, zpleceni, z sercami jednakowo bijącymi.
Kasander? :3
-Chyba tak to się nazywało, ale się nie znam.-przyznał.
-A umiesz to tańczyć?-brnęłam dalej.
-Teorię znam.
-Pokaż!-zażądałam krótko. Czasem tak miałam-pomimo mych oczywistych zalet i skromności, czasem budziła się we mnie najprawdziwsza lady, żądająca tego, co chce tu i teraz. Na codzień jednak jestem grzeczna i niewymagająca.
-Ech... niech będzie.
Położył mi dłonie na ramionach. Zaśmiałam się wesoło.
-Na talii mi połóż mi ręce. Na talii, to są żebra, głupcze! O, teraz dobrze. Daj mi lewą rękę. Zegnij ją w łokciu. Ale nie tak! Delikatnie ma być zgięta. Właśnie w ten sposób. A teraz... prawa noga do przodu, lewa do przodu, do góry. Prawa, lewa, góra... raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy.
Tańczyliśmy pod zamarzniętą wierzbą. Zaczął padać śnieg, ale my wciąż tańczyliśmy do niesłyszalnj muzyki. Rytm nadawały nasze serca, bijące w tamtej chwili jednakowo. Od czasu do czasu potrącaliśmy gałązki, które dzwoniły lodem.
Zatrzymaliśmy się, patrząc swoje oczy. Kasander splótł swoje palce z moimi, a ja nieśmiało opuściłam wzrok, przykrywając oczy rzęsami. Mężczyzna wyzwolił jedną ze swoich rąk i delikatnie, za podbródek uniósł moją twarz. Byłam zmuszona-właściwie przekierowana w tamtym kierunku-do spojrzenia mu w oczy. Moje serce przyspieszyło, a ja wiedziałam, że jego też. Nasze wargi się do siebie zbliżyły. Zamknęłam oczy, aby w pełni oddać się chwili. Wszystkie zmysły przestały działać, chciałam, by ta chwila się nie kończyła, byśmy już na wieki stali tam, pod wierzbą bardzo blisko siebie, zpleceni, z sercami jednakowo bijącymi.
Kasander? :3
czwartek, 18 września 2014
Od Kasandra -c.d. Lamii (do Ellisabeth)
- Każdy mężczyzna powiedział by, że to bujdy stworzone przez dziewczyny. Jednakże ja w końcu uwierzyłem, że to mogła być prawda. Że coś takiego istnieje –powiedziałem.
- Naprawdę? –spytała unosząc brwi.
- Uwierzyłem też w anioły, bo w końcu go zobaczyłem. –powiedziałem i podszedłem do niej i prawie przygwoździłem ją do drzewa. –I byłaś nim ty.
- Ja? –dziewczyna oblała się uroczo rumieńcem. To podobało mi się w dziewczynach. Nie mogły ukryć, kiedy których komplement ich zauroczy.
- Ty. –potwierdziłem jednakże odsunąłem się chodź chciałem ją pocałować. Jednakże było by to niestosowne z mojej strony. Uśmiechnąłem się za to figlarnie. –Dziwne, że nie łazi koło ciebie przyzwoitka*1 zazwyczaj przy tak dobrze urodzonych damach kręcą się te staruchy.
- Najwyraźniej moja matka się tak o mnie nie martwi –wzruszyła ramionami –Chodź faktem jest, że septa czasami łazi za mną i ględzi mi nad uchem.
Zaśmiałem się. Takie są czasy. Teraz dość trudno byś z kobietą marzeń przed zaślubinami sam na sam, bo zazwyczaj łazi ta starucha, pilnuje nas i nie spuszcza nas z oczu. Ech… No, ale teraz jej nie było, co dla każdego mężczyzny było by szansą jednakże nie dla mnie. To jak zerwać jeszcze niezakwitnięty kwiat ja wolę poczekać. Oparłem się o drzewo. Było naprawdę chłodno.
- No to skoro jesteś już praktycznie moją zażyczoną to wiesz co powiesz –powiedziałem a ta spojrzała na mnie –Nie zdziwię się jak będę musiał przed prawie całym królestwem prosić a nawet błagać o rękę tyle że w sensie metaforycznym bo nie chcę twojej ręki.
- Umiesz żartować –zaśmiała się. –A umiesz tańczyć?
- Jeśli liczy się ten taniec na 3 to chyba coś tam umiem –uśmiechnąłem się flirciarsko.
<Claro?>
*1 Taka stara baba która pilnowała młodych ;u;
- Naprawdę? –spytała unosząc brwi.
- Uwierzyłem też w anioły, bo w końcu go zobaczyłem. –powiedziałem i podszedłem do niej i prawie przygwoździłem ją do drzewa. –I byłaś nim ty.
- Ja? –dziewczyna oblała się uroczo rumieńcem. To podobało mi się w dziewczynach. Nie mogły ukryć, kiedy których komplement ich zauroczy.
- Ty. –potwierdziłem jednakże odsunąłem się chodź chciałem ją pocałować. Jednakże było by to niestosowne z mojej strony. Uśmiechnąłem się za to figlarnie. –Dziwne, że nie łazi koło ciebie przyzwoitka*1 zazwyczaj przy tak dobrze urodzonych damach kręcą się te staruchy.
- Najwyraźniej moja matka się tak o mnie nie martwi –wzruszyła ramionami –Chodź faktem jest, że septa czasami łazi za mną i ględzi mi nad uchem.
Zaśmiałem się. Takie są czasy. Teraz dość trudno byś z kobietą marzeń przed zaślubinami sam na sam, bo zazwyczaj łazi ta starucha, pilnuje nas i nie spuszcza nas z oczu. Ech… No, ale teraz jej nie było, co dla każdego mężczyzny było by szansą jednakże nie dla mnie. To jak zerwać jeszcze niezakwitnięty kwiat ja wolę poczekać. Oparłem się o drzewo. Było naprawdę chłodno.
- No to skoro jesteś już praktycznie moją zażyczoną to wiesz co powiesz –powiedziałem a ta spojrzała na mnie –Nie zdziwię się jak będę musiał przed prawie całym królestwem prosić a nawet błagać o rękę tyle że w sensie metaforycznym bo nie chcę twojej ręki.
- Umiesz żartować –zaśmiała się. –A umiesz tańczyć?
- Jeśli liczy się ten taniec na 3 to chyba coś tam umiem –uśmiechnąłem się flirciarsko.
<Claro?>
*1 Taka stara baba która pilnowała młodych ;u;
czwartek, 11 września 2014
od Elliesabeth CD Kasandra
Spojrzałam z uśmiechem na narzeczonego. Był bardzo miły i bardzo przystojny. Myśle, że będę z nim szczęśliwa.
-Ale tu, w Snow Blizzards też mamy piękne miejsca.-powiedziałam z tajemniczym uśmiechem.
-Mówisz? A pokazałabyś mi jedno z nich?
-To chodź.-złapałam jego dłoń i pociągnęłam.
~~*~~
-Przychodzę tu, kiedy mam już dość zimy. To miejsce mi przypomina, że nie jest tu tak tragicznie.
Byliśmy pod drzewem, a konkretnie pod wierzbą płaczącą, całkowicie ogołoconą z liści, za to z kryształkami lodu na końcach gałązek.
-Pięknie.-powiedział Kasander, z głową uniesioną do góry.-Rzeczywiście, to miejsce pozwala zapomnieć o smutkach, Elliesabeth.
-Mów mi Clara. To moje trzecie imię.-powiedziałam.
-Dobrze, Claro.-czułam na swoim karku jego wzrok. Przeciągnęłam palcami po kryształkach, wyzwalając delikatny dźwięk.
-Kasandrze?
-Słucham?
-Czy ty... czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia.-odwróciłam się do niego przodem.-Czy twierdzisz, że można kogoś pokochać, praktycznie go nie znając?
Kasander?
-Ale tu, w Snow Blizzards też mamy piękne miejsca.-powiedziałam z tajemniczym uśmiechem.
-Mówisz? A pokazałabyś mi jedno z nich?
-To chodź.-złapałam jego dłoń i pociągnęłam.
~~*~~
-Przychodzę tu, kiedy mam już dość zimy. To miejsce mi przypomina, że nie jest tu tak tragicznie.
Byliśmy pod drzewem, a konkretnie pod wierzbą płaczącą, całkowicie ogołoconą z liści, za to z kryształkami lodu na końcach gałązek.
-Pięknie.-powiedział Kasander, z głową uniesioną do góry.-Rzeczywiście, to miejsce pozwala zapomnieć o smutkach, Elliesabeth.
-Mów mi Clara. To moje trzecie imię.-powiedziałam.
-Dobrze, Claro.-czułam na swoim karku jego wzrok. Przeciągnęłam palcami po kryształkach, wyzwalając delikatny dźwięk.
-Kasandrze?
-Słucham?
-Czy ty... czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia.-odwróciłam się do niego przodem.-Czy twierdzisz, że można kogoś pokochać, praktycznie go nie znając?
Kasander?
wtorek, 9 września 2014
Od Kasandra -c.d. Lamii (do Ellisabeth)
Kiedy wreszcie dojechaliśmy to nie żałowałem że wziąłem futro. Było zimno. I kiedy wjechaliśmy na dwór lady zauważyłem jaki on jest ogromny. Do nas wybiegła uśmiechnięta blondyneczka odziana w futra. Zsiadłem z konia i ukłoniłem się przed damą. Dziewczyna oblała się rumieńcem Była urocza. Rozkazałem aby stajenny odprowadził konie do stajni bo moja matka także zsiadła z konia. Kobieta poszła od razu przed siebie a ja wziąłem uroczą blondyneczkę pod ramię. Miała tak błękitne oczy że niejeden by się w nich utopił bądź zgubił. Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem swoją narzeczoną a nie powiem że nie ale wpadła mi w oko. Była taka urocza co już wspomniałem ale taka była. Upojony jej wyglądem szedłem tak jak mi rozkawałkowywała przed siebie. W końcu jednak musieliśmy nawiązać konwersacje.
- To miłe że nasze losy się splotły -powiedziałem i wzdrygnąłem się zimna. Jednak te furo które ubrałem nie było zbytnio wystarczające -Zawsze tu tak zimno?
- Zimą jest gorzej -wzruszyła ramionami. -Teraz jest cieplutko.
- Cieszysz się że zabieramy cię do słonecznych miast ? -spytałem a ta przytaknęła. -Wreszcie się opalisz poczujesz promienie słoneczne i usłyszysz szum morza. Poznasz bale a ja co zachód będę cię zabierał na plaże byś zobaczyła piękne zachody. Chyba że nie będę mógł to wtedy poproszę straże żebyś sama poszła.
- Musi być tam pięknie -rozmarzyła się dziewczyna.
- I jest -powiedziałem.
<Elisabeth?>
- To miłe że nasze losy się splotły -powiedziałem i wzdrygnąłem się zimna. Jednak te furo które ubrałem nie było zbytnio wystarczające -Zawsze tu tak zimno?
- Zimą jest gorzej -wzruszyła ramionami. -Teraz jest cieplutko.
- Cieszysz się że zabieramy cię do słonecznych miast ? -spytałem a ta przytaknęła. -Wreszcie się opalisz poczujesz promienie słoneczne i usłyszysz szum morza. Poznasz bale a ja co zachód będę cię zabierał na plaże byś zobaczyła piękne zachody. Chyba że nie będę mógł to wtedy poproszę straże żebyś sama poszła.
- Musi być tam pięknie -rozmarzyła się dziewczyna.
- I jest -powiedziałem.
<Elisabeth?>
poniedziałek, 8 września 2014
Od Fallon -c.d. Edwarda
Mój brat się hajta z lodówką. Co było śmieszne. Lato i zima zostaną splecione. To też było zabawne. No ale chyba najgorsze jest to że będzie w mojej rodziny. Jakoś nie darzyłam zaufaniem tych z północy. Jednak musiałam cieszyć się szczęściem mojego brata.
- Ostatnio wszyscy łączą się w pary -powiedziałam. - Nie dawno my się pobraliśmy teraz mój brat. Może jeszcze moja matka? W co powątpiewam. Ona już nigdy nie wyjdzie za żadnego mężczyznę.
- Skąd wiesz ? -spytał a ja pokręciłam przecząco głową. Znałam ją dłużej niż on i to o wiele.
- Dobrze że chodź napisała bądź zdrowa. Bo poczuła bym że szukała tylko pretekstu żeby mnie o tym zawiadomić -prychnęłam. -Wreszcie odpocznie od rządzenia Sumer Sea. Nie dziwię jej się że chce odpocząć. Ja na jej miejscu też bym chciała spokoju. Koniec rządzenia chodź zapewne i tak będzie mu pomagać w końcu to jej jedyny ukochany synek. I trzeba mu pomóc. Czasami o dziwo byłam o niego zazdrosna bo niby byliśmy rodzeństwem a on był od mnie o minutę starszy to jednak zawsze go lepiej traktowali... Chodź on zapewne uważał że to mnie lepiej traktowali.
- A wiesz co ja myślę -powiedział a ja spojrzałam na niego z uniesioną brwią. -Że to trochę nietaktowne już oceniać kogoś a jeszcze tej osoby nie znać. Z resztą jestem pewien że byliście tak samo traktowani.
Westchnęłam i musnęłam delikatnie jego usta. Jakoś miałam ochotę na spacer. Wstałam a Edward chciał już za mną iść kiedy go zatrzymałam i pokręciłam głową.
- Chcę pobyć troszeczkę sama...-powiedziałam -Pozwolisz?
- Oczywiście... Znaczy nie. -powiedział stanowczo a ja zrobiłam urażoną minkę zbitego psa. -Musisz o siebie dbać. I musisz uważać. Nie przemęczać się, nie stresować. Nie mogę cię na to narażać.
- To pójdę tylko na podwórko. Będziesz mnie widział. Nic mi nie będzie -powiedziałam i wyszłam na dwór. Przeszłam na łączkę koło domu i opadłam na trawę. Zaczęłam myśleć a po za tym się po prostu odprężyłam. Odetchnęłam i zasnęłam... Jednak obudziły mnie odruchy wymiotne. Pochyliłam się. Czułam się strasznie niedobrze i słabo bo już od tygodnia nie mogłam normalnie zjeść a jak już coś chciałam to albo kaczkę polaną miodem albo jeszcze innego frykasa Weszłam do domu. Mogłam przespać gdzieś z pół godziny.
- I jak przemyślałaś wszystko? -spytał a ja przytaknęłam.
<Edward?>
- A wiesz co ja myślę -powiedział a ja spojrzałam na niego z uniesioną brwią. -Że to trochę nietaktowne już oceniać kogoś a jeszcze tej osoby nie znać. Z resztą jestem pewien że byliście tak samo traktowani.
Westchnęłam i musnęłam delikatnie jego usta. Jakoś miałam ochotę na spacer. Wstałam a Edward chciał już za mną iść kiedy go zatrzymałam i pokręciłam głową.
- Chcę pobyć troszeczkę sama...-powiedziałam -Pozwolisz?
- Oczywiście... Znaczy nie. -powiedział stanowczo a ja zrobiłam urażoną minkę zbitego psa. -Musisz o siebie dbać. I musisz uważać. Nie przemęczać się, nie stresować. Nie mogę cię na to narażać.
- To pójdę tylko na podwórko. Będziesz mnie widział. Nic mi nie będzie -powiedziałam i wyszłam na dwór. Przeszłam na łączkę koło domu i opadłam na trawę. Zaczęłam myśleć a po za tym się po prostu odprężyłam. Odetchnęłam i zasnęłam... Jednak obudziły mnie odruchy wymiotne. Pochyliłam się. Czułam się strasznie niedobrze i słabo bo już od tygodnia nie mogłam normalnie zjeść a jak już coś chciałam to albo kaczkę polaną miodem albo jeszcze innego frykasa Weszłam do domu. Mogłam przespać gdzieś z pół godziny.
- I jak przemyślałaś wszystko? -spytał a ja przytaknęłam.
<Edward?>
sobota, 6 września 2014
Od Sireel - C.D. Florence
Słuchałam Florence z coraz większym zdziwieniem. Choć od zawsze mówiono mi, że lepiej nie zadzierać z Dzikimi bo są nieprzewidywalni, teraz nie mogłam dopuścić tego do świadomości. Zaledwie chwilę temu jedna z tych "krwiożerczych bestii" była na wyciągnięcie ręki, a nic się nie stało. Może jednak stało, oczy dzikiego były bardziej ludzkie niż kiedykolwiek mogłabym je sobie wyobrazić.
W tamtej chwile wszystkie teorie i opowieści na ich temat stały się dla mnie zupełnie obce, tak jakby ich nie było. Uważałam to za kłamstwo, jednak nie potrafiłam wytłumaczyć czemu. Zupełnie jakby instynkt kazał mi tak myśleć, a ja nie widziałam powodu do oporu.
I choć wiedziałam, że Florence musi uspokoić lud, nie mogłam tego słuchać. Poczekałam, aż księżniczka skończy przemawiać i nie będzie w centrum uwagi co chyba jest niemożliwe.
- Czas goni ma pani. Nie lękaj się o swojego ojca, duchy naszych przodków na pewno nad nim czuwają - powiedziałam i pokłoniłam się jak to zwykle robią mężczyźni.
Wskoczyłam na konia i ruszyłam na północ. Przez chwilę zastanawiałam się jak powstrzymać króla przez zabiciem Dzikich, ale wiedziałam, że musze to zrobić.
Mijaliśmy lasy i bagna, niekiedy pojawiały się niewielkie osady czy pojedyncze chaty. Naturalne chaszcze i brak ludzi może świadczyć tylko o jednym - jestem blisko terytorium Dzikich.
Gdy tylko łeb konia wychyla się zza rogu gęstego gaju, w naszą stronę leci kilka strzał. Odruchowo wyciągam miecz i ciągnę Percherona w drugą stronę. Strzały odbijają się od metalu lub przelatują obok, ale to dopiero początek. Bitwę przysłała kurz wzniecany przez biegnące konie, nie widać nic. Dopiero gdy piach opada sytuacja ukazuje się w całej swojej beznadziejności. Król porwał się z małą grupką rycerzy na co najmniej dwa razy taką grupę Dzikich. Dwóch rycerzy leżało martwych kilka metrów dalej, a kolejni obrywali strzałami, odpierając coraz to nowe zastępy Dzikich. Na naprzemiennie słyszałam krzyki króla i wodza dzikich. Wśród kakofonii dźwięków tylko jedno było pewne - żadna strona nie chce odpuścić.
Popędzam ogiera i bokami docieram do króla.
- Panie, wycofaj się. Dzicy wtargnęli do Raven Rock, księżniczka jest zagrożona - kłamałam by skłonić go do powrotu. Na wzmiankę o córce zawahał się czy walczyć dalej. - Panie to naprawdę może poczekać, lepiej wracaj.
Król spojrzał na pole walki, Dzicy pokonali kolejnego z rycerzy.
- Ja ich zatrzymam panie, choćby za cenę życia. Księżniczka na ciebie czeka panie. - powtarzałam. Król po długich chwilach wahania postanowił zawrócić pozostałych przy życiu rycerzy.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że jeśli oni mnie nie zabiją, to stracę głowę za okłamanie władcy. Tak czy tak, byłam przygotowana na śmierć.
Ściągnęłam wodze i podjechałam bliżej wodza, przedzierając się przez las strzał i grupkę zirytowanych Dzikich. Teraz nadszedł czas, bym sprawdziła plotki o swoim pochodzeniu.
(Florence? Co słychać w Raven Rock?)
W tamtej chwile wszystkie teorie i opowieści na ich temat stały się dla mnie zupełnie obce, tak jakby ich nie było. Uważałam to za kłamstwo, jednak nie potrafiłam wytłumaczyć czemu. Zupełnie jakby instynkt kazał mi tak myśleć, a ja nie widziałam powodu do oporu.
I choć wiedziałam, że Florence musi uspokoić lud, nie mogłam tego słuchać. Poczekałam, aż księżniczka skończy przemawiać i nie będzie w centrum uwagi co chyba jest niemożliwe.
- Czas goni ma pani. Nie lękaj się o swojego ojca, duchy naszych przodków na pewno nad nim czuwają - powiedziałam i pokłoniłam się jak to zwykle robią mężczyźni.
Wskoczyłam na konia i ruszyłam na północ. Przez chwilę zastanawiałam się jak powstrzymać króla przez zabiciem Dzikich, ale wiedziałam, że musze to zrobić.
Mijaliśmy lasy i bagna, niekiedy pojawiały się niewielkie osady czy pojedyncze chaty. Naturalne chaszcze i brak ludzi może świadczyć tylko o jednym - jestem blisko terytorium Dzikich.
Gdy tylko łeb konia wychyla się zza rogu gęstego gaju, w naszą stronę leci kilka strzał. Odruchowo wyciągam miecz i ciągnę Percherona w drugą stronę. Strzały odbijają się od metalu lub przelatują obok, ale to dopiero początek. Bitwę przysłała kurz wzniecany przez biegnące konie, nie widać nic. Dopiero gdy piach opada sytuacja ukazuje się w całej swojej beznadziejności. Król porwał się z małą grupką rycerzy na co najmniej dwa razy taką grupę Dzikich. Dwóch rycerzy leżało martwych kilka metrów dalej, a kolejni obrywali strzałami, odpierając coraz to nowe zastępy Dzikich. Na naprzemiennie słyszałam krzyki króla i wodza dzikich. Wśród kakofonii dźwięków tylko jedno było pewne - żadna strona nie chce odpuścić.
Popędzam ogiera i bokami docieram do króla.
- Panie, wycofaj się. Dzicy wtargnęli do Raven Rock, księżniczka jest zagrożona - kłamałam by skłonić go do powrotu. Na wzmiankę o córce zawahał się czy walczyć dalej. - Panie to naprawdę może poczekać, lepiej wracaj.
Król spojrzał na pole walki, Dzicy pokonali kolejnego z rycerzy.
- Ja ich zatrzymam panie, choćby za cenę życia. Księżniczka na ciebie czeka panie. - powtarzałam. Król po długich chwilach wahania postanowił zawrócić pozostałych przy życiu rycerzy.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że jeśli oni mnie nie zabiją, to stracę głowę za okłamanie władcy. Tak czy tak, byłam przygotowana na śmierć.
Ściągnęłam wodze i podjechałam bliżej wodza, przedzierając się przez las strzał i grupkę zirytowanych Dzikich. Teraz nadszedł czas, bym sprawdziła plotki o swoim pochodzeniu.
(Florence? Co słychać w Raven Rock?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)