Fallon zaczytała się, a ja zacząłem polerować swój miecz. Przecierałem go, dopóki nie zaczął lśnić, wtedy go odłożyłem, żeby był zawsze w zasięgu ręki, a sam się położyłem.
-Dobranoc-powiedziałem i chyba natychmiast zasnąłem.
~~*~~
Po dwóch i pół pełni księżyca stwierdziłem, że Fallon zachowuje się nieznośnie wręcz. Raz się przymilała, innym razem zaczynała warczeć. Pogoniła psa, domagającego się pieszczot, a zaraz potem wymiętosiła czule Alcautro. Kiedy ją o coś prosiłem, odmawiała mówiąc, że jest zmęczona i boli ją głowa, kiedy indziej, kiedy już zabierałem się za coś sam, mówiła, że ona chętnie to za mnie zrobi.
Zmęczony tymi wahaniami nastrojów, wyszedłem z domu i skierowałem się do stajni, gdzie obok klaczy Fallon, stał Brie.
-Chodź staruszku.-powiedziałem-Wybierzemy się na przejażdżkę.
Zarżał niechętnie. Zdążył polubić Operę, i nie chciał bez niej wychodzić.
-Jeszcze ty fochy stroisz!? Idziemy, koleżko.
Złapałem jego uzdę i założyłam mu siodło. Niechętnie powlókł się za mną. Wskoczyłem na Brie'go i popędziłem go galopem do lasu. Kiedy już byliśmy dość daleko, zatrzymałem go i zsiadłem.
-Jak to jest, staruszku, że ona tak się zachowuje? Coś zrobiłem źle?
Zarżał. No tak, taki koń mi niewiele powie na temat kobiet...
Fallon?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz